Wiktoria Krakowska, studentka III roku na kierunku nawigacja, specjalność transport morski, na Politechnice Morskiej
W mojej rodzinie są prawnicy i oni namawiali mnie na studia prawnicze. Początkowo, gdy wybierałam profil w liceum, wydawało mi się, że rzeczywiście takie wykształcenie byłoby dla mnie dobre, ale po roku nauki w klasie społeczno-prawnej uznałam, że to nie jest to, i przeniosłam się do klasy matematyczno-geograficznej. Długo w liceum nie wiedziałam jednak, co chcę dalej robić w życiu, pomysł na studia podrzucił mi dopiero mój dziadek, który przez 50 lat był marynarzem. Wtedy przypomniałam sobie, że od dzieciństwa utkwiły mi w głowie filmiki, jakie pokazywał mi dziadek ze swoich rejsów. Zresztą kocham morze, więc praca na statku to praca w moim żywiole.
Na naszej uczelni widać coraz więcej dziewczyn wśród studentek. Nie ma między nami rywalizacji czy zazdrości, jaka często przypisywana jest kobietom, przeciwnie: łączymy swoje siły, pokazujemy, że dziewczyny potrafią. Łączy nas to, że jesteśmy niezależne, dążymy do sukcesu i wiemy, że sobie poradzimy w typowo męskim wciąż środowisku. Praca na statku (a wcześniej studia do takiej pracy przygotowujące) jest o tyle trudna, że z jednej strony nie można tu wychodzić przed szereg, czyli trzeba się stosować do pewnych schematów, zasad, procedur, ale z drugiej strony trzeba dać się poznać, udowodnić, że ci zależy, zaangażować się.
Mój kierunek z pewnością nie należy do łatwych − trzeba się nastawić na ciężką pracę, sporo nauki (i to zarówno z dziedzin ścisłych, jak i bardziej humanistycznych), choć to wcale nie znaczy, że ograniczają się tylko do siedzenia nad książkami, wkuwania teorii. Mamy bardzo dużo laboratoriów, obowiązkowe praktyki morskie, zatem jest sporo okazji, by zastosować w realnych warunkach i zrozumieć zdobytą wcześniej wiedzę. Więc jest ciężko, ale też przyjemnie. Zresztą klimat na uczelni jest świetny. Dlatego dziewczynom młodszym od siebie radziłabym: skupcie się przede wszystkim na sobie i na tym, co chcecie robić, a nie na tym, co inni wam sugerują. A studiów „męskich” naprawdę nie ma co się bać, koledzy są do nas przyjaźnie nastawieni, pomocni i koleżeńscy.